W obliczu wszechobecności technologii w codziennym życiu polskie szkoły zastanawiają się nad trybem używania smartfonów przez uczniów. Wiele badań wskazuje na korzyści edukacyjne, jakie mogą przynieść te urządzenia, jednak równie wiele uwypukla zagrożenia, takie jak dekoncentracja, cyberprzemoc czy uzależnienia. Ostatnio na ten temat dyskutowali uczestnicy 18. Międzynarodowej Konferencji „Bezpieczeństwo dzieci i młodzieży w internecie” organizowanej przez NASK i Fundację Dajemy Dzieciom Siłę.
Pomysłów jest wiele – od całkowitego zakazu, poprzez wyznaczone strefy i czas używania telefonów w szkole, korzystanie z telefonów tylko podczas lekcji, tylko podczas przerw lub pozostawienie spraw własnemu biegowi. Jaki kierunek powinna wybrać polska szkoła?
Część krajów – jak Francja, Norwegia czy Australia – zdecydowała się na zakaz używania smartfonów. Pojawia się jednak pytanie: jeżeli nie w szkole, to gdzie młodzi ludzie mogą nauczyć się świadomie i odpowiedzialnie korzystać z nowych technologii? Czy widok ucznia z telefonem w ręku możemy zredukować jedynie do gorszych wyników w nauce czy zaburzonej koncentracji? Czy też powinniśmy patrzeć na sytuację szerzej i uwzględniać to, dlaczego młody człowiek tak często sięga po telefon.
Smartfon niczym kokaina
Temperaturę debaty podniósł Rafał Górski, prezes Instytutu Spraw Obywatelskich – instytucji, która na początku tego roku wystosowała do minister edukacji i ministra cyfryzacji apel o całkowity zakaz używania telefonów komórkowych lub innych indywidualnych urządzeń elektronicznych w szkołach.
– Co łączy papierosy, alkohol i kokainę? Po pierwsze uzależnienia, a po drugie to, że nie można ich wnieść do szkoły. Druga zagadka jest taka: co łączy Google’a, Facebooka, Samsunga i T-Mobile? To, że te firmy zarabiają na tym, że nasze dzieci ćpają cyfrowe narkotyki – ogłosił prezes ISO, dodając, że w szkołach wciąż brakuje edukacji technologicznej. – W 2018 roku zwracaliśmy się do Ministerstwa Edukacji, żeby wprowadzić takie zajęcia i dostaliśmy odpowiedź, że „przecież są zajęcia, gdzie uczy się dzieci, jak obsługiwać komputer i inne urządzenia elektroniczne”. A to nie o taką edukację technologiczną chodzi. Powinniśmy uczyć dzieci, że technologia to nie tylko przyjaciel – także wróg. Drugi apel, który wystosowaliśmy, tym razem do minister zdrowia, dotyczy wprowadzenia „cyfrowego funduszu korkowego”. Podobnie, jak to jest w przypadku firm, które uzależniają Polki i Polaków od alkoholu – one płacą pieniądze na fundusz, z którego [finansowane] są później różnego rodzaju działania edukacyjne czy profilaktyczne. Bo najczęściej w dyskusjach takich jak ta winą obarcza się rodziców, nauczycieli, szkołę, system edukacji, ministerstwo… A kogo się winą nie obarcza? Dilerów cyfrowych.
Problemem nie jest tylko świat cyfrowy
– Skoro pan zadaje zagadki, to ja panu też zadam zagadkę – ripostował dr hab. Jacek Pyżalski, profesor na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Co łączy wszystkie badania [na temat uzależnień cyfrowych] prowadzone w Europie? To, że pokazują podobny odsetek młodych osób wykazujących kliniczne, problematyczne używanie internetu – czyli takie, które możemy utożsamiać z uzależnieniem. To około 2 procent. Do tego kilkanaście procent takich, którzy używają internetu w sposób problematyczny. Można powiedzieć, że rzeczywiście problem istnieje, jednak nigdy nie dotyczył większości. Używa pan mocnych słów – „ćpanie”, „kokaina” – ja jednak nie używałbym tego porównania. Dlatego, że dzieci, które mają kliniczne objawy uzależnienia od internetu, to najczęściej dzieci, które mają zaburzoną sytuację rodzinną. Są też zaangażowane w wiele sytuacji offline – mają problemy z substancjami czy z relacjami rówieśniczymi.
Z jednej strony mówi pan o partycypacji, a z drugiej strony występuje z pismem o administracyjny, odgórny zakaz. Taki zakaz nie rozwiąże problemu – dodał prof. Pyżalski. Zauważył przy tym, że mamy już w Polsce szkoły, które wprowadziły podobne zakazy i takie indywidualne podejście, poprzedzone konsultacjami, jest tu znacznie lepsze.
Łatwiej o koncentrację
Przykładem może być tu Szkoła Podstawowa z oddziałami integracyjnymi im. Janusza Korczaka w Smólniku. – W naszej szkole są trzy długie przerwy. I mimo że uczniowie mają wiele możliwości spędzenia tego czasu (sala gimnastyczna, wyjście na świeże powietrze, miejsca wyciszenia – mamy nawet namiot z kocami i poduszkami, gdy ktoś ma ochotę odciąć się od wszystkiego) widzieliśmy, że większość czasu spędzali z telefonami w ręku. Czasem wręcz siedzieli obok siebie i wysyłali sobie nawzajem wiadomości. Po tych długich przerwach były też problemy ze skupieniem na lekcji, uczniowie potrzebowali pięć-dziesięć minut, żeby się wyciszyć, uspokoić – wyliczała Olimpia Lipska, szkolna psycholog i pedagog. – Teraz tego nie ma. Szybciej się skupiają, wchodzą do klasy, przygotowują książki, zeszyty, i więcej korzystają, są bardziej obecni na lekcji. Przed wprowadzeniem zakazu zrobiliśmy internetową ankietę wśród rodziców. Około 70 proc. z nich było za całkowitym zakazem używania telefonów – dodała.
Zanim szkoła w Smólniku wprowadziła ów zakaz, telefony były zbierane do pudełek na biurkach nauczycieli. Mimo to wciąż rozpraszały uczniów – ich wzrok wędrował ku tym pojemnikom, chcieli mieć telefon koło siebie. W tej chwili tego problemu też już nie ma. – Ale pamiętajmy, że to jest szkoła podstawowa – zastrzegła przedstawiciela SP w Smólniku dodając, że żyjemy już w świecie, w którym od technologii nie da się uciec, zatem tak radykalne działania mogą dotyczyć jedynie młodszych klas i dzieci, które nie potrafią jeszcze umiejętnie korzystać z urządzeń cyfrowych.
Dzieci i młodzież – dwa światy
Większość uczestników debaty była zgodna co do tego, że trudno wyobrazić sobie podobny zakaz w szkołach średnich. – Oni zaraz zrobią maturę i pójdą na studia, na których będą korzystać z internetu… Nie wyobrażam sobie tego – mówiła Olimpia Lipska. Podobnego zdania byli, rzecz jasna, sami zainteresowani. W debacie wzięli udział licealiści, uczestnicy Młodzieżowego panelu doradczego przy Polskim Centrum Programu Safer Internet.
– W szkole średniej mamy już zupełnie inne potrzeby, jeżeli chodzi o smartfony. Telefon służy mi przede wszystkim do sprawdzania planu lekcji, jest też mnóstwo materiałów, które możemy wykorzystywać w codziennej nauce. Moja szkoła ma swoją domenę w Google, każdy uczeń ma adres e-mail, mamy własną chmurę i tam można zadawać pytania nauczycielom, można się kontaktować. Mamy dostęp do plików, które zamieszczają nauczyciele. Na swoich telefonach możemy zobaczyć wykresy, które ciężko byłoby przedstawić za pomocą słupków narysowanych na tablicy kredą czy flamastrem – wyliczał Jan Kozłowski z IX Liceum Ogólnokształcącego im. Klementyny Hoffmanowej w Warszawie, wiceprzewodniczący Młodzieżowego Sejmiku Województwa Mazowieckiego. – Owszem, uczniowie również rozpraszają się tymi telefonami – używają ich do kontaktów towarzyskich, które oczywiście mogą poczekać, albo sprawdzają Facebooka czy Instagrama dla rozrywki, co zabija czas, koncentrację i możliwość nauki. Widzę to po samym sobie. Jednak to wszystko zależy już od człowieka – od tego, do czego wykorzystuje telefon.
Zakaz to nie rozwiązanie
– Szkoła nie powinna zakazywać, a edukować, bo to jest element naszej autonomii. Uczymy młodych ludzi korzystać z tego, co mają – bo mają niekończące się możliwości w kieszeni, a nawet o tym nie wiedzą. Często szkoła nie potrafi nam wytłumaczyć, jak ważne jest, żeby w tych czasach móc korzystać z możliwości i narzędzi, które mamy – wtórowała Zuzanna Gawlik z III Liceum Ogólnokształcącego im. płk Dionizego Czachowskiego w Radomiu, przyznając (podobnie jak kolega), że jest też druga strona medalu. – Zaburzenie zapamiętywania, myślenia, łączenia faktów. Telefon, który cały czas pokazuje powiadomienia, świeci, wibruje – a mamy tych telefonów trzydzieści w klasie – potęguje atmosferę FOMO: moi znajomi świetnie się bawią, no a ja?
Jednak – zapewniała Zuzanna Gawlik – my naprawdę chcemy się uczyć. Tyle że chcemy się uczyć nie dla samej nauki, ale chcemy nauczyć się czegoś, co nam się przyda w życiu. I korzystanie z telefonów, korzystanie z aplikacji, które już na studiach będą nam przydatne, to też jest dla nas nauka. Jeżeli zostanie odgórnie wprowadzony zakaz, to będzie to miało zupełnie odwrotny wpływ. Bo my się po prostu zbuntujemy.
Można powiedzieć, że w toku debaty dało się zauważyć szansę zbliżenia radykalnych z początku stanowisk. Rafał Górski – choć półżartem zadeklarował, że Instytutowi Spraw Obywatelskich bardzo zależy na zbuntowanych obywatelach – to przyznał, że decyzje dotyczące uczniów starszych niż 13, 14 lat powinny być podejmowane przez panel obywatelski z udziałem uczniów. – Jednak podczas konferencji podobnych do tej słyszeliśmy już od nauczycieli, że ich szkoła chciałaby wprowadzić [zakaz] w statucie, „ale przychodzi rodzic i mówi, że pozwie nas do sądu i my się wycofujemy”. – Wciąż uważam, że działanie Ministerstwa Edukacji powinno być bardziej proaktywne. Państwo powinno wziąć za to odpowiedzialność.
Szkoła to tylko część układanki
– To nie samo urządzenie jest problemem – powtórzył Jan Kozłowski – ale sposób i czas korzystania z niego. Zamiast zakazywać, powinniśmy skupić się na tym, aby stopniowo uczyć dzieci, jak korzystać z telefonu. W szkołach podstawowych ograniczenia są zrozumiałe, ale w szkołach licealnych powinniśmy starać się o atmosferę wspólnego i użytecznego korzystania, a nie tylko zaspokajania własnych, prymitywnych potrzeb, często podyktowanych przez uzależnienie od tego telefonu. W dodatku, jeżeli uczeń nie będzie miał dobrego przykładu w rodzinie, to nic się nie zmieni, bo w szkole spędza się tylko 6–8 godzin. Jeżeli nie będzie kooperacji szkoła–rodzina, to nie uzyskamy wyniku, którego oczekujemy. Będziemy mieli dziecko, które dostanie zakaz korzystania z telefonu w szkole i będzie tylko rozdrażnione, rozzłoszczone na system edukacji, który i tak bywa już przez uczniów nielubiany. (…) Nie wyobrażam sobie, żeby w Polsce odgórnie zabroniono korzystania z telefonów w szkołach średnich. Mamy już 15–18 lat i nie możemy dopuścić do sytuacji, kiedy w ramach jakiegoś ogólnego problemu dziesiątki tysięcy, a nawet więcej uczniów będzie po prostu skazanych na ograniczenie dostępu do informacji, do narzędzi, z których korzystają na co dzień – w różnych celach.