Wprowadzenie obowiązkowych Standardów ochrony małoletnich nie oznacza, że dotychczas szkoły nie reagowały w sytuacjach budzących podejrzenia, że dziecku dzieje się coś złego. Ale reakcje bywają różne, stąd stworzenie takich zapisów jest formą zabezpieczenia tych, którzy tego najbardziej potrzebują – dzieci i młodzieży. Wprowadzenie tych przepisów to nie forma obostrzeń dla nauczycieli, ale forma wsparcia – uważa Mariusz Wojciński, nauczyciel wyróżniony tytułem Global Teacher Award.
Czy obowiązkowe Standardy ochrony małoletnich to potrzebny dokument?
Standardy są dobrym pomysłem na ujednolicenie zasad dotyczących szeroko rozumianych relacji dzieci, młodzieży i dorosłych. Są bardzo potrzebne. Owszem, ich wprowadzenie nakręca spiralę papierologii, jednak te „papiery” są potrzebne szkole – nauczycielom i dyrektorom – ale również rodzicom i uczniom. Żyjemy w świecie pełnym nieścisłości i jakiekolwiek poświadczenie, z którym zapoznali się zainteresowani, jest dla nas ważną kartą przetargową w przypadku niejasnych sytuacji. Dobrze przygotowane standardy, dopasowane do potrzeb i możliwości placówki, której dotyczą, nie są jedynie formą ochrony szkoły przed ewentualnymi konsekwencjami, ale też formą zabezpieczenia dla uczniów i rodziców. Z doświadczenia wiem, że mogą mieć miejsce różne sytuacje i nie zawsze są one związane bezpośrednio ze szkołą – stąd moja opinia, że jest to pomoc i wsparcie również dla uczniów oraz rodziców czy opiekunów.
Nie jest to jedynie kodyfikacja „oczywistych oczywistości”?
Wprowadzenie standardów nie oznacza, że dotychczas szkoły nie reagowały na problemy dotyczące małoletnich. Głęboko wierzę, że nie było przypadków braku reakcji. Ale wiem również, że reakcje bywają różne. I, niestety, czasem zamiata się pewne sprawy pod dywan z różnych, być może uzasadnionych powodów. Stąd też obowiązkowe standardy to forma zabezpieczenia właśnie tych, którzy tego najbardziej potrzebują – dzieci i młodzieży. Wprowadzenie tych przepisów nie jest formą obostrzeń dla nauczycieli, lecz formą wsparcia.
Standardy oznaczają obowiązek reakcji.
To tak, jak z udzielaniem pierwszej pomocy osobie poszkodowanej w wypadku. Niby wszyscy wiemy, że powinniśmy zareagować, ale z drugiej strony czekamy na innych. Albo – skoro ktoś się zatacza na ulicy to zakładamy, że może jest pijany, a nie, że doznał udaru. Podobnie (oczywiście nie dosłownie) bywa z dziećmi. Z jednej strony niepokoją nas pewne zachowania, a z drugiej podświadomie szukamy usprawiedliwienia, wierząc, że to zbieg okoliczności. A wyposażeni w taki dokument mamy z tyłu głowy świadomość naszej odpowiedzialności w przypadku nieudzielenia wsparcia.
Nauczyciele czują niepokój?
Brak jednolitych i jednoznacznych wytycznych – związanych z przygotowaniem standardów – powoduje, że wprowadzenie takiego dokumentu w szkole może budzić w nauczycielach obawy. I są one poniekąd uzasadnione, bo niewłaściwie skonstruowany zapis może doprowadzić do sytuacji problemowych. Myślę tutaj między innymi o tzw. złym dotyku. Czasem dzieci potrzebują, oprócz słownego wparcia, także gestu, który pokazuje, że robią coś dobrze. Poklepanie po ramieniu, objęcie dziecka – niby niewinny ruch – może stać się dowodem naruszenia strefy komfortu. Nauczyciele wychowania fizycznego mają zapewne coraz więcej obaw w przypadku wykonywania przez uczniów, zwłaszcza nastoletnich, ćwiczeń sprawnościowych, które wymagają asekuracji. Coś, co ma na celu poprawienie jakości pracy, staje się jednocześnie batem. W przypadku uczniów z różnymi dysfunkcjami mogą rodzić się dodatkowe problemy. Czasem w przypadku tych uczniów wymagany jest kontakt fizyczny, czasem jest to np. silna potrzeba przytulenia. Trudno tutaj jednoznacznie określić, czy taka postawa wynika z inicjatywy dziecka. A co w przypadku dziecka z zaburzeniem, które wykazuje zachowania agresywne? Dodatkowy problem pojawia się w przypadku dzieci z niepełnosprawnościami ruchowymi lub wymagającymi wsparcia w sytuacjach higienicznych. Taki dokument powinien zawierać informacje o procedurach i zachowaniach w wielu różnych sytuacjach. Ale też nie ma możliwości przewidzenia wszystkiego, co może się wydarzyć.
Czyli w szkole z oddziałami integracyjnymi – w takiej pan uczy – standardy będą bardziej złożone i trudniejsze do praktykowania?
W szkołach, do których uczęszczają uczniowie o specjalnych potrzebach edukacyjnych (SPE) wprowadzanie standardów to inna para kaloszy. Pamiętajmy, że mamy klasy integracyjne i tutaj z reguły uczęszczają uczniowie tzw. wysoko funkcjonujący. Jednak w klasach specjalnych mamy dodatkowy problem – wszystko zależy tu od możliwości intelektualnych i poznawczych uczniów. O ile uczniowie z dysfunkcjami natury społecznej o wysokiej poznawczości nie będą zapewne mieli większych trudności ze zrozumieniem standardów, o tyle uczniowie o obniżonej normie nie odnajdą się w tych przepisach. Pamiętajmy o tym, że standardy mają być pomocą dla ucznia, a więc powinny być napisane językiem dla niego zrozumiałym. Wśród uczniów z silnym zaburzoniem, zwłaszcza gdy nie ma komunikacji werbalnej, trudno jest wprowadzić coś, co będzie dla nich niezrozumiałe. Trudno też oczekiwać informacji zwrotnej. Przy bardzo silnych zaburzeniach nie ma możliwości komunikacji z dzieckiem. Możemy zwrócić uwagę na zmiany zachowania, zmiany nastroju, nadmierną nadpobudliwość czy otępienie – nauczyciel, który ma stały kontakt z takim uczniem jest czasem w stanie zauważyć niepokojące różnice w zachowaniu. Ale nie dajmy się zwariować – powodów zmiany zachowania u takich dzieci są tysiące i zapewne 90 proc. z nich nie wynika z omawianego tu problemu. Ustawodawca nakłada obowiązek reagowania na każdą niepokojącą sytuację, ale jak określić jej źródło?
Źródeł może być wiele.
Może to niewłaściwe zachowanie wynika z problemu, który ma podłoże szkolne, a może domowe? Może ten uczeń czuje się nieakceptowany, wytykany palcem w klasie, szkole, na ulicy, a co najgorsze w domu? Odwołam się do przypadków z naszej szkoły. Wielokrotnie trafiają do nas uczniowie tzw. trudni. Niektórzy nie mają orzeczenia o SPE, a po długiej i mozolnej pracy naszych nauczycieli oraz specjalistów okazuje się, że ten młody człowiek jest przesympatyczny, pomocny i zdolny. Nie chodzi mi o to, by chwalić naszą placówkę, lecz by pokazać, że czasem to my, dorośli napędzamy sytuacje problemowe. Zdarza się, że nauczyciele podnoszą każdy drobiazg do rangi okropieństwa – nie tłumacząc, nie rozmawiając, nie próbując zrozumieć. Najlepszą metodą jest dla nich wezwanie rodzica. A niestety, rodzice dostający, podobnie jak i sam uczeń, dużą liczbę negatywnych komunikatów, reagują w najprostszy możliwy sposób – mają pretensje i żal do dziecka. I tutaj nakręcamy spiralę przemocy – co gorsza nieświadomie. W przypadku dzieci ze SPE, ale również tych neurotypowych, uruchamia się prosty mechanizm obronny. A zatem, drodzy nauczyciele, nie zapominajcie, że kiedyś to wy siedzieliście w ławkach i – choć „były to inne czasy” – przypomnijcie sobie, jak się wtedy czuliście.
Wymagania wobec uczniów są zbyt wygórowane?
Mówimy o dzieciach ze SPE, a pamiętajmy, że pozostali uczniowie, a w szczególności ci wyjątkowo zdolni, również mają swoje potrzeby. O nich też musimy zadbać. Najczęściej zdolne dziecko jest, według rodziców i nauczycieli, zdolne we wszystkim – a to wywiera na tego ucznia czy uczennicę dodatkową presję. Zarówno nauczyciele, jak i rodzice powinni pozwolić dziecku na wybór tego, w czym czuje się najlepiej. Niestety, w dalszym ciągu większość szkół stosuje cyfrowy system oceniania, a tym samym kładzie – wraz z rodzicami – nacisk na świadectwo z wyróżnieniem. Dla większości dzieci ów pasek na świadectwie nie ma znaczenia, ale walczą o niego pod presją społeczną. Uczeń kończący szkołę podstawową nie ma jeszcze pewności, czym chciałby się zająć w przyszłości, ale jest zobligowany do wyboru określonego profilu w szkole ponadpodstawowej. Tu znów pojawia się presja i nacisk. Niespełnione marzenia, przerost ambicji dorosłych jest najgorszym doradcą. Trudno zawrzeć takie informacje w standardach, ale myślę, że warto byłoby pomyśleć nad wsparciem szkół w materiały czy warsztaty dla rodziców. Pamiętajmy o tym, że szkoła to korporacja, w której udziałowcami są dzieci, rodzice i nauczyciele.
A pomysł, żeby każda szkoła przygotowywała własne standardy?
Uważam, że taki dokument powinien być przygotowany w jednolitej formie – a właściwie w formie wyjściowej, która mogłaby być modyfikowana „pod placówkę” i jej potrzeby. Ujednolicenie wzorca zwiększyłoby świadomość o równości przepisów. Zaś jednolity proces reagowania w trudnych sytuacjach powoduje, że – pomimo związanych z tym emocji – możemy zareagować w pełni poprawnie, mając na uwadze dobro i bezpieczeństwo dzieci. Podejrzenie jakiejkolwiek formy krzywdy wyrządzanej dziecku wywołuje w większości z nas instynktowne zachowania. Pamiętajmy, że nauczycielki, nauczyciele, dyrektorzy to często osoby, które mają własne dzieći, a spędzając czas z podopiecznymi, także wiążemy się z nimi emocjonalnie. Stąd też w wyżej wspomnianych sytuacjach możemy reagować impulsywnie i czasem pomijamy ważne – jak się później okazuje – elementy.
Czy zna pan szkoły, gdzie podobne zapisy istniały już wcześniej? Jak wygląda to w szkole, w której pan uczy?
Nie będę skromny – w szkole w której pracuję, istniały zapisy, ustalenia dotyczące pomocy dzieciom w problemowych sytuacjach. Mieliśmy różne podejrzenia – które niestety czasem się potwierdzały – ale nasza kadra potrafiła i potrafi reagować w takich sytuacjach. Ogromnym wsparciem są nasi terapeuci, głównie psychologowie, którzy mogą odpowiednio reagować, a tym samym wspierać zarówno dzieci, rodziców, jak i nauczycieli w trudnej sytuacji. Ale to nie oznacza, że nie potrzebowaliśmy nowego rozporządzenia, żeby reagować i pomagać. Powtórzę: ujednolicenie prawa dla wszystkich zmniejsza ryzyko pojawienia się tych niepokojących przypadków.
Jak to wygląda w praktyce?
W naszej szkole funkcjonuje bardzo prosta zasada, którą powtarzamy uczniom jak mantrę: wszystko, o czym rozmawiamy, jest naszą tajemnicą i jeżeli nie wyrażacie zgody na ewentualne przekazanie tych informacji dalej, to wszystko, co powiecie, zostaje między nami. Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, w której istnieje ryzyko utraty zdrowia lub wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy. Wtedy musimy o tym powiedzieć innym, ale zawsze jesteśmy z wami.
Niby banał, ale sprawdza się niesamowicie. Zdarzały się przypadki, kiedy uczeń przychodził z informacją o zagrożeniu – w pełni świadomy, że musimy poinformować rodziców. Co najważniejsze, taki był jego zamiar. Szkoła, nauczyciele, terapeuci, dyrekcja są w takich sytuacjach dla uczniów azylem bezpieczeństwa. Warto to odnotować w swoich standardach – wskazać konkretne osoby, obdarzane zaufaniem, jako osoby pierwszego kontaktu.
Które z regulacji, jakie powinny być zawarte w takich przepisach, powinny być szczególnie istotne dla szkoły, dyrekcji, nauczycieli?
Oczywiście, mamy kwestie wspólne dla wszystkich szkół, jak na przykład środki odurzające. Niemniej jednak każda placówka boryka się z innymi problemami wynikającymi z wielu czynników zewnętrznych. Myślę tutaj o środowisku, z jakiego pochodzą uczniowie, i to nie w kategoriach zamożności, ale w kwestii zasad funkcjonowania poszczególnych rodzin. Najważniejszym elementem standardów we wszystkich placówkach powinien być nacisk na uważność dorosłych i reagowanie na każde niepokojące nas zachowanie. Pamiętajmy, że przemoc nie ma wyłącznie charakteru fizycznego. Nie musimy widzieć śladów na ciele ucznia. Uważam, że stosowne byłoby nakłonienie pracowników szkoły – nie tylko nauczycieli, bo czasem pani woźna widzi i wie więcej o uczniu niż nauczyciel – do otwartej rozmowy w swoim gronie. Zgłoszenie niepokojącego nas zjawiska skonsultowane z obserwacją innych osób daje nam warunki do lepszego zrozumienia i, być może, podjęcia decyzji o dalszych krokach (co, zresztą, warto odnotować w wewnątrzszkolnej dokumentacji).
A papierologia, o której pan wspomniał?
Mam świadomość, że w szkołach pojawiły się zarzuty o tworzenie kolejnego ideologicznego dokumentu i zabieranie czasu, bo dyrektorzy zapewne powołali zespoły, które musiały dodatkowo się spotykać, dyskutować, a może i szkolić się w tym zakresie. Tu ustawodawca mógł pomyśleć o formie wsparcia przy tworzeniu takiego dokumentu – w postaci wzorca lub warsztatów czy szkoleń dla zainteresowanych. Owszem pojawiły się różne szkolenia dostępne na rynku – niektóre nawet bezpłatne. Niestety, były prowadzone na zasadzie „wydaje mi się, że…”. Stąd też mamy rozbieżności pomiędzy różnymi placówkami, które nie są wynikiem różnic środowiskowych czy wiekowych, ale różną interpretacją przepisów. Nie zarzucam tutaj niedociągnięć kuratoriom oświaty, bo również i tam – ile osób, tyle punktów widzenia.
Spodziewa się pan dodatkowych obowiązków – na przykład związanych ze sprawozdawczością?
Spodziewam się sprawozdawczości, raportów, ewaluacji i całego mnóstwa dokumentów, ale uważam, że dobrze zorganizowana placówka w pełni sobie z tym poradzi. Jeżeli nasz dokument będzie dobrze przygotowany, to tych obowiązków będzie znacznie mniej. Jeżeli dyrektor szkoły umiejętnie wyznaczy osoby odpowiedzialne za wykonywanie poszczególnych czynności zgodnie z ich kompetencjami i możliwościami, to nie powinno stanowić problemu. Ważna będzie tutaj systematyczność. Uważam, że nauczyciele są już przyzwyczajeni do wypełniania dodatkowej dokumentacji.
Mówi pan, że pomoc MEN w praktycznym przygotowaniu zapisów nie była wystarczająca?
Z racji wykonywanego zawodu jestem apolityczny, ale też bezkompromisowo krytyczny. Niestety wprowadzenie tego – dobrego – pomysłu w życie nie miało odpowiedniego wsparcia praktycznego. Zarys standardów jest bardzo ogólny. Jeżeli mamy zamiar wprowadzić jakiekolwiek zmiany dotyczące tak dużej populacji ludzi, powinniśmy to dobrze skonsultować. Nie myślę tutaj o wspominanych kiedyś „SMS-ach od nauczycielek, które były zachwycone pomysłami”. Myślę o realnym zaproszeniu praktyków – nauczycieli i dyrektorów różnego rodzaju placówek, od żłobka po uczelnie wyższe. Ale niech to będą praktycy, realiści, a nie wizjonerzy, medialni celebryci czy nauczyciele, którzy uciekli ze szkół, bo było im bardzo źle. Taki sztab ludzi mógłby spotykać się online i opracować wzór dopasowany do większości szkół. Kolejnym krokiem byłby pilotaż. Rozumiem, że nie ma czasu, a każda zwłoka to kolejne pokrzywdzone dzieci. Pytanie tylko, czy wprowadzając coś chaotycznie, w ciemno, również nie wyrządzamy szkody?
Standardy obejmują też zachowania międzyuczniowskie. Szkolna przemoc to wciąż plaga?
Przemoc rówieśnicza w dalszym ciągu występuje, choć zmieniły się jej formy. Coraz rzadziej spotykamy się z przemocą fizyczną, ale za to rośnie skala przemocy psychicznej oraz cyberprzemocy. Pamiętajmy o tym, że głównie nastolatkowie, ale coraz częściej i młodsi próbują zaistnieć w świecie wirtualnym. Zakładanie kont na social mediach, nagrywanie filmików, wstawianie zdjęć i kreowanie się na influencerów, zdobywanie lajków – te działania przyczyniają się do rosnącej fali hejtu i przemocy. Wysyłanie różnego rodzaju obraźliwych wiadomości za pośrednictwem komunikatorów internetowych stało się codziennym działaniem wielu młodych ludzi. To są najtrudniejsze przypadki dotyczące przemocy, bo nie ma fizycznych obrażeń, przynajmniej na początku. Osoby krzywdzone często nie zgłaszają problemu, ale próbując odwrócić kartę, w dalszym ciągu publikują różne treści, czasem próbując urazić innych tylko po to, żeby zaistnieć. Z czasem taka przemoc prowadzi do samookaleczeń czy nawet myśli samobójczych. W internecie jest dostępnych wiele filmów „instruktażowych”. Uważam, że liczba przypadków przemocy ma charakter rosnący, a forma, w jakiej ma to miejsce, nie pozwala na szybką i skuteczną reakcję. Stąd też apel, głównie do rodziców i opiekunów, żeby uważnie przyglądali się zachowaniu swoich dzieci, bo czasem drobna zmiana nastroju może być skutkiem doznawanej przemocy.
Rodzice zapytają: „dlaczego szkoła nie zapobiega”?
Szkoła działa, a uczniowie znają i opisują wiele różnych zagrożeń. Tylko, że wiedza i praktyka to dwa odrębne światy. Owszem, możemy winić szkołę, że realizując podstawę programową, skupia się na wiedzy, ale pamiętajmy, że dzieci oprócz szkoły mają swoje środowiska domowe. Żeby uniknąć, zapobiegać czy przeciwdziałać każdej przemocy oba te środowiska powinny ze sobą ściśle współpracować, a nie traktować się jak wrogowie po dwóch stronach barykady, zrzucając na siebie nawzajem odpowiedzialność.
Przepisy dotyczące Standardów ochrony małoletnich znajdują się w art. 22b i 22c ustawy z 13 maja 2016 r. o przeciwdziałaniu zagrożeniem przestępczości na tle seksualnym i ochronie małoletnich. Ta ustawa została zmieniona ustawą o ochronie małoletnich, która weszła w życie 15 lutego 2024 r. Zgodnie z art. 10 ustawy obowiązek wprowadzenia standardów w placówkach oświatowych musi być zrealizowany w terminie 6 miesięcy od dnia wejścia w życie ustawy – czyli do 15 sierpnia 2024 r
Z Mariuszem Wojcińskim rozmawiał Bartosz Klimas.
Mariusz Wojciński – nauczyciel przedmiotów ścisłych, wyróżniony tytułem Global Teacher Award 2021. Autor i współautor licznych projektów międzynarodowych, zarówno dla nauczycieli, jak i uczniów – głównie wykluczonych społecznie z racji niepełnosprawności. Pracuje w Niepublicznej Szkole Podstawowej – z oddziałami integracyjnymi – w Inowrocławiu.