Problem nie definiuje osoby

Zdjęcie przedstawia stronę słownika
Zdjęcie ilustracyjne / źródło Unsplash / fot.  Romain Vignes

Nie mówmy „narkoman”, „alkoholik” czy „pracoholik”. To krzywdzące etykiety – uważa dr Michał Bujalski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego oraz pracownik Zakładu Socjologii Zdrowia i Badań nad Uzależnieniami Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. – Najlepiej w ogóle zrezygnujmy z tego „holizmu”. Bądźmy rozważni i nie nadawajmy etykiety uzależnienia 11-latkom, u których dostrzegamy „uzależnienie od smartfona”. Skłaniajmy się ku używaniu określeń nawiązujących po prostu do kategorii problemu, mówmy np. o „problemowym używaniu technologii”.

Bernadeta Waszkielewicz: Jest pan współautorem „Słownika uzależnień”, który dotyczy języka stosowanego wobec osób zmagających się z nałogami. Czy słowa, jakimi opisujemy osoby uzależnione i jakimi się do nich zwracamy, mogą im szkodzić?

Dr Michał Bujalski: Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że język służy nie tylko do porozumiewania się, tak jak i nie stanowi jedynie reprezentacji otaczającej nas rzeczywistości. Język również kształtuje tę rzeczywistość, powoduje zmianę bądź utrwala pewien stan rzeczy. Może więc przyczyniać się do tego kto, w jakich okolicznościach i z jakim skutkiem doświadczy problemów związanych z substancjami psychoaktywnymi, np. alkoholem. Kiedy mówimy o języku uzależnień, zazwyczaj pojawia się słowo-klucz: „stygmatyzacja”. Oznacza ono z jednej strony naznaczenie i wykluczenie, z drugiej oskarżenie rzucone społeczeństwu, które tego naznaczenia dokonuje. 

Z samym terminem „uzależnienie” wiąże się ciekawa historia. W drugiej połowie XX wieku termin ten był używany między innymi po to, by zdjąć moralne odium z jednostki. Jednak nawet ta zmedykalizowana forma nazewnictwa nie zdołała wyraźnie odciąć ocen moralnych. Uzależnienie, przynosząc utratę kontroli, z jednej strony budzi w nas ogromne obawy, z drugiej stanowi narzędzie, po które sięgamy, żeby nazywać kolejne zachowania nawykowe. Nawet jeśli nie znajdujemy w nich owych twardych i jednoznacznych symptomów, takich jak choćby objawy odstawienia czy wzrost tolerancji. Atrybucja uzależnienia przychodzi nam łatwo, dlatego musimy być wrażliwi na język, starając się zachować przy tym adekwatność i trafność. Chaos pojęciowy, problem rozumienia zjawiska uzależnień, wreszcie problem stylu języka nie są naszymi sojusznikami.

Jakich określeń zatem nie powinniśmy używać? A na pewno nie powinni ich używać terapeuci?

Jestem zdania, że powinniśmy – zarówno eksperci, jak i nie-eksperci, np. dziennikarze, lekarze, terapeuci, politycy, profilaktycy, wolontariusze oraz wszystkie inne osoby uczestniczące w debacie publicznej – przestrzegać pięciu zasad mówienia o uzależnieniach.

Po pierwsze, zacznijmy od tego, aby przestać myśleć w kategoriach dychotomicznych. Mówmy o zaburzeniach związanych z alkoholem, substancjami psychoaktywnymi, grami hazardowymi – zamiast posługiwać się opozycją uzależniony/nieuzależniony, zacznijmy wskazywać na spektrum zjawiska, które może mieć różne natężenie.

Po drugie, unikajmy języka stygmatyzującego, krzywdzącego. Nie używajmy określeń, takich jak: „narkoman”, „alkoholik”, „pracoholik”, „seksoholik”. Mówmy o problemie w sposób adekwatny i niestygmatyzujący, np. „osoba z uzależnieniem od (…)”. Tutaj ważny jest również ten przyimek „z”, który służy podkreśleniu, że dany problem nie stanowi kluczowej, definicyjnej cechy danej osoby. Podobnie jak w sytuacji, gdy mówimy np. „osoba z nadciśnieniem”.

Po trzecie, starajmy się unikać niejednoznacznych i często stygmatyzujących określeń, które odwołują się do kategorii normatywnych, np. „patologiczne”, „ekscesywne”.

Po czwarte, i to chyba może być najtrudniejsze, unikajmy równie niejednoznacznych i stygmatyzujących określeń substancji psychoaktywnych. Tu zazwyczaj pojawia się popularne określenie „narkotyki”, które zazwyczaj odnosimy do szerokiego, heterogenicznego i zmiennego katalogu substancji, silniej lub słabiej działających na nasz mózg i ośrodkowy układ nerwowy. Wskazujmy na konkretne substancje lub grupy substancji psychoaktywnych, np. alkohol, kannabinoidy, stymulanty itd.

Po piąte, nie używajmy stygmatyzujących i nieadekwatnych określeń, które odwołują się do medycznej kategorii uzależnienia, kiedy próbujemy nazwać nowe i niepokojące nas zjawiska. Mam na myśli choćby „fonoholizm”, „siecioholizm”, „jedzenioholizm”, „pracoholizm”. Najlepiej w ogóle zrezygnujmy z tego „holizmu” i myślenia w kategoriach całości, bo to powoduje, że ustanawiamy specyficzną, wszechobejmującą ramę myślenia, która formatuje doświadczenia ludzi borykających się z rozmaitymi problemami. Bądźmy rozważni i nie nadawajmy etykiety uzależnienia 11-latkom, u których dostrzegamy „uzależnienie od smartfona”. Jeśli jest taka potrzeba, skłaniajmy się ku używaniu określeń nawiązujących po prostu do kategorii problemu, którego doświadczają osoby zgłaszające się po pomoc terapeutyczną, mówmy np. o „problemowym używaniu technologii”. Jednocześnie, pozostając w zgodzie ze stanem wiedzy medycznej, określenia „uzależnienia od czynności” używajmy wyłącznie do zjawisk rozpoznanych i ujętych w obowiązujących kryteriach diagnostycznych.

Skoro mówi się „cukrzyk”, „gruźlik”, to dlaczego nie „alkoholik” czy „narkoman”? To też choroba. Co niewłaściwego jest w tych określeniach?

Zdecydowanie nie powinniśmy posługiwać się takimi określeniami jak: „cukrzyk”, „gruźlik, „alkoholik” czy „narkoman”. Musimy przestać używać języka, który przenosi i nadaje ludziom tożsamości, zrównuje i spłyca ich doświadczenia i biografie, sprowadzając je do krzywdzącej etykiety. Człowieka nie powinien definiować jego stan zdrowia, a ten z kolei nie powinien przyczyniać się do jego marginalizacji. Problem jest tym większy, im bardziej rozmaite określenia stygmatyzują, wiążą, wzmacniają i utrzymują ową marginalizację. To również może przekładać się na brak wsparcia i ograniczone możliwości wyjścia z kryzysu. Jeśli więc mówimy o alkoholu, to terminy takie jak „alkoholik” czy „alkoholizm” w znacznym stopniu utrudniają osobom pijącym szkodliwie dostrzeżenie faktu, że ich picie przynosi szkody i prowadzi do jeszcze większych problemów. Przekonanie, że jedynie „alkoholicy” mogą potrzebować pomocy, to jeden z najbardziej groźnych mitów w naszym społeczeństwie. Badania pokazują, że w Polsce mamy ok. 7–12 proc. ludzi, którzy kiedykolwiek doświadczyli zaburzeń związanych z alkoholem, a 20–25 proc. dorosłej populacji pije więcej niż normy tzw. picia o względnie niskim ryzyku, zresztą w sposób nieuprawniony uznajemy te normy za „bezpieczne”. To zatem znaczy, że jest ogromna grupa ludzi, którym można pomóc wcześniej, a przez to bardziej skutecznie, oszczędzając cierpienia im, ich najbliższym i społecznościom, w których żyją na co dzień.

Przecież elementem terapii AA jest rozpoczęcie każdego spotkania stwierdzeniem: „Jestem X i jestem alkoholikiem”.

Temat AA pokazuje, jak głęboko jesteśmy osadzeni w określonym kontekście społeczno-kulturowym: rozpoznawalnym, zrozumiałym, stanowiącym gotowy wzór myślenia o problemie uzależnienia od alkoholu. Tradycja AA jest niewątpliwie ogromnym osiągnięciem milionów ludzi na całym świecie. Narracja AA to próba obiektywizacji zjawiska uzależnienia, która umożliwia wytwarzanie i podtrzymywanie sensownego obrazu świata oraz tworzy pewien podstawowy schemat jego percepcji. Jednocześnie członkowie AA dokonują czegoś więcej niż redefinicji problemu: nie tylko nazywają siebie „alkoholikami”, ale poniekąd stają się nimi poprzez przyznanie się do bezsilności, porażki, piętna, jak i poprzez przynależność do wspólnoty. Od tego momentu ich największa słabość może stać się ich najsilniejszą bronią, czynią więc niejako cnotę ze swojego piętna. Nasza propozycja słownika zostawia tu pustą kartę, którą każda z osób zaangażowanych w ruch AA może wypełnić w sposób, który uzna za najlepszy.

W założeniach terapii tzw. modelu Minnesota uzależniony, któremu uda się powiedzieć „ja, alkoholik”, ma tym samym przyznać się do problemu i poczuć ulgę. Czy użycie innego określenia nie przekreśli terapeutycznego wymiaru przyznania się do choroby? Czytałam też opinię osoby, która bierze udział w terapii AA: „Jestem członkiem AA i chcę pomagać innym, tym, którzy tego zechcą. Nazywanie siebie alkoholikiem nie jest już straszakiem. Służy raczej do tego, aby nowo przybyły wiedział, że jestem dokładnie takim samym człowiekiem jak on, i potrafię o tym powiedzieć. I że przyznanie się do tego nie jest tragedią”.

Tu wracamy do tego, o czym wspomniałem przed chwilą. Taki jest mechanizm, na którym opiera się ruch AA. To przede wszystkim rodzaj wspólnoty, która jest kluczowym elementem integrującym i regulującym zachowania jednostek. Nie jest to wspólnota utajona, wręcz przeciwnie. Ludzie wiedzą, że jest coś takiego jak AA i nawet nie znając szczegółów, potrafią doskonale określić, co to jest za ruch i do kogo jest skierowany. AA to również jeden ze sposobów radzenia sobie z problemem, zarządzania nim, a tym samym – zarządzania sobą, swoimi relacjami, postępowaniem, celami i pragnieniami. Pamiętam, że będąc na studiach realizowałem staż w jednej z warszawskich grup AA. To robiło piorunujące, wbijające w fotel wrażenie. Niewątpliwie, propozycje naszego słownika są dalekie od semantyki AA, lecz kierując się zasadą nienarzucania nikomu swojego języka i odpowiadającej mu wersji rzeczywistości, pozostajemy dalecy od ingerowania w porządek AA. Choć pamiętajmy, że język się zmienia, poszerza, rozbudowuje, a gdzie indziej zawęża i zanika. Jest projektem otwartym na negocjacje.

Do niedawna uważano, że zderzenie się z dnem jest odbiciem do rozpoczęcia skutecznej terapii. Czy za zmianą języka idą zmiany w terapii?

Tu kwestia języka pojawia się chyba w sposób najbardziej dobitny. Wystarczy pomyśleć, ilu problemów, indywidualnych krzywd i dramatów można by uniknąć, gdyby ludzie np. pijący problemowo zgłaszali się do leczenia wcześniej, zanim zostaną nazwani alkoholikami albo sami poczują, że osiągnęli to tzw. dno. Należy walczyć z takim sposobem definiowania zjawisk za wszelką cenę, podobnie jak z innymi mitami dotyczącymi uzależnień, jak choćby z tym, że uzależnionym jest się do końca życia, czy że jedynym sposobem na przezwyciężenie problemu jest dla każdego wyłącznie abstynencja. Tak nie jest.

A dlaczego niewłaściwe są określenia „osoba współuzależniona” i „ofiara przemocy”?

W przypadku problemów dotykających członków rodzin osób z uzależnieniem, postulujemy, zresztą w ślad za licznymi głosami specjalistów, rezygnację z terminów „koalkoholizm”, „współuzależnienie” oraz „ofiara przemocy”. Pierwsze dwa określenia podkreślają nieadekwatny, stygmatyzujący, szkodliwy, do tego odbierający sprawczość i przypisujący współodpowiedzialność charakter tego osobliwego konstruktu. Proponujemy w to miejsce określenia takie jak choćby „osoby z rodzin z uzależnieniem”, „bliscy osób z uzależnieniem”, „partner osoby z uzależnieniem” itp. Z kolei określenie „ofiara przemocy” to sformułowanie wiktymizujące, a samo słowo „ofiara” implikuje takie cechy jak bezbronność czy bezsilność, pozbawiając osobę mocy sprawczej. Dlatego proponujemy zmianę tego określenia na „osoba doznająca przemocy” bądź „osoba z doświadczeniem przemocy”. Po drugiej stronie będzie „osoba stosująca przemoc”.

Czy słowa, takie jak „nałóg”, „walka”, „zmaganie się” też urażają, zniechęcają? Jeśli tak, czym je zastąpić?

Określenie „nałóg” jest na ogół uznawane za stygmatyzujące, archaiczne, nieadekwatne i niejednoznaczne. Z kolei „zachowania nałogowe” – właściwie nie wiadomo co miałyby oznaczać. Czasem jest to próba zmiękczania języka, czasem jest to wygodny synonim, a innym razem jest to oskarżenie. Jeśli nie chcemy mówić o „uzależnieniu” czy o „zaburzeniach używania” jakiejś substancji, mówmy o „problemowym używaniu”. Wskazujmy po prostu na coś, co uznajemy za problem, na istnienie problemu, np. związanego z nowymi technologiami, zastępując tym samym rozmaite twory językowe, jak „e-uzależnienie”, „fonoholizm”, „siecioholizm”, „cyberchondria”, „patologiczne korzystanie z (…)”. To naprawdę w niczym nie pomaga. Z kolei określenia wzięte ze słownika militarnego, takie jak „walka”, „zmagania z”, „zaatakowany przez” są przecież używane na porządku dziennym w różnych domenach medycyny, np. w onkologii. To nas mobilizuje i czyni gotowymi do poświęceń. Jednak używając takich określeń, musimy się liczyć z tym, że tam, gdzie toczy się walka, będą zarówno wygrani, jak i przegrani.

Czy w Polsce terapeuci przestali używać stygmatyzującego nazewnictwa? Kto, czy też jakie środowiska lub dziedziny, ma największy problem ze zmianą języka?

Chyba panią zmartwię, ale wydaje mi się, że największy problem ze zmianą języka będą mieli nie terapeuci, lecz dziennikarze. Popularne określenia, jak „alkoholizm”, „narkotyki”, „hazardzista” są krótkie i zrozumiałe. Z kolei takie określenia jak „seksoholizm”, „pracoholizm” czy „szopoholizm” mogą służyć do tworzenia chwytliwych tytułów albo promowania klikalności tekstów publikowanych w internecie. W zasadzie wypada uznać, że nasze propozycje słownika uzależnień mogą stanowić pewną trudność dla przedstawicieli różnych środowisk i profesji. W tym miejscu warto byłoby się również zastanowić nad przyszłością najtwardszego i najsilniej osadzonego w języku pojęcia „uzależnienia”. Ostatnie zmiany w klasyfikacjach chorób, jak choćby te przedstawione w DSM-V czy ICD-11 sugerują, że w najbliższym czasie będziemy coraz bardziej oddalać się od „uzależnienia” jako kategorii diagnostycznej – więc również w jakiejś mierze od takiej kategorii myślenia – w stronę „zaburzeń związanych z” daną substancją bądź zachowaniem. Zachowania, które niejako z automatu wpisywaliśmy w specyficzną i wydzieloną kategorię „uzależnienia”, mają szansę być postrzegane jako po prostu kolejna diagnoza z zakresu zdrowia psychicznego, pozbawiona swej wątpliwej wyjątkowości.

Rozmawiała Bernadeta Waszkielewicz. Doktor nauk społecznych Michał Bujalski jest absolwentem i pracownikiem naukowym Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, a także Zakładu Socjologii Zdrowia i Badań nad Uzależnieniami Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Obszarem jego zainteresowań naukowych jest socjologia zdrowia i socjologia ryzyka, w szczególności tematyka społecznych uwarunkowań zdrowia psychicznego oraz ryzyka w obszarze zdrowia publicznego. Brał udział w wielu krajowych i międzynarodowych projektach badawczych poświęconych tematyce uzależnień i polityce wobec substancji psychoaktywnych. Redaktor ds. socjologii i antropologii uzależnień w czasopiśmie Alcoholism and Drug Addiction/Alkoholizm i Narkomania. W latach 2015-2017 laureat stypendium dla wybitnych młodych naukowców Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego